Dźwięk moich
kroków był ledwie słyszalny, przerywany licznymi hałasami dochodzącymi z ulicy.
Wiedziałem, że nie mam zbyt wiele czasu. Ściskając w dłoni pasek czarnej
teczki, wbiegałem po schodach na szóste piętro. Winda nie działała już od
trzech dni i choć liczni sąsiedzi wciąż sądzili, że niedługo ją naprawią, ja zdawałem
sobie sprawę, że to nie nastąpi. Czułem palenie w mięśniach nóg oraz częściowo
zablokowany przepływ powietrza w płucach. Cholera, mogłem tyle nie palić, na
pewno bym się tak nie męczył. Nie miałem jednak czasu na użalanie się nad sobą.
Musiałem dotrzeć do mieszkania tak szybko, jak tylko potrafiłem. Odkaszlnąłem
parę razy, z ulgą widząc dobrze znane mi drzwi. Bez namysłu dopadłem klamki,
próbując wyregulować oddech i przybliżając oko do czytnika znajdującego się tuż
przy framudze. Na klatce rozległo się ciche piknięcie. Wszedłem do środka, nie
wysilając się nawet na krótkie powitanie.
– Zoe, pakuj
jedzenie do plecaków! Zabierz wodę, jakieś kurtki, najbardziej przydatne
rzeczy!
– Felix, co się
dzieje? – Moja żona wyszła mi na spotkanie z twarzą wykrzywioną przez strach i
dezorientację.
– PAKUJ DZIECI!
– krzyknąłem, czując zbierającą się we mnie frustrację. Nie mieliśmy chwili do
stracenia.
Kobieta
pokiwała głową bez słowa i odwróciła się na pięcie, by zniknąć w jednym z
pokoi. Nie zdejmując butów, skierowałem się w stronę mojego biura. Po drodze
otarłem spocone czoło rękawem czarnej marynarki, którą miałem na sobie.
„Zaczyna się, to naprawdę się zaczyna” – przez moją głowę przemykała jedynie ta
jedna myśl, niedająca mi spokoju. Przygryzłem dolną wargę, próbując nie skupiać
się na krzykach dochodzących zza okna. Urywały się równie szybko, co były
wznoszone. Przerażające. Wyjąłem w pośpiechu niewielkie urządzenie, znajdujące
się dotychczas w mojej torbie. Dane w nim zawarte nie mogły być znalezione
przez drony. Były naszą jedyną nadzieją na przetrwanie. Maszyny nie wiedziały,
jak przeżyć bez naszej pomocy, ale nie miały na tyle rozwiniętej inteligencji,
by zastanowić się nad tym, co zrobią po wymordowaniu ludzkiej rasy. Dlatego
niewielki, metalowy nośnik napędzany przez energię słoneczną, który trzymałem w
ręce, stanowił dla nas jedyny ratunek. Wyciągnąłem spod łóżka sejf zamykany na
klucz – przestarzała metoda chowania rzeczy była moją przewagą, roboty nie
znały tego mechanizmu. Jednocześnie był wykonany z najnowocześniejszych i
najbardziej wytrzymałych materiałów, więc wiedziałem, że nawet najsilniejszym z
maszyn nie uda się go zniszczyć. Wciąż mogliśmy wygrać tę wojnę.
– Tato? –
Odwróciłem się. W progu stała drobna blondynka i nieco niższy od niej chłopiec
o równie jasnej czuprynie, co jego siostra. Oboje byli ubrani w piżamy,
widocznie już gotowi do snu.
– Co wy tu
robicie? Idźcie pomóc mamie w pakowaniu.
– Tato, gdzie
jedziemy? – piskliwy głosik mojego syna brzmiał dokładnie tak, jakby Johann
miał zaraz wybuchnąć płaczem.
– Urządzimy
sobie mały kemping. Pomóżcie mamie. – Zmusiłem się do uśmiechu, świadomy tego,
że ten kemping potrwa znacznie dłużej, niż oczekiwały tego moje dzieci. Wiedziałem
jednak, że są silne i że jakoś sobie poradzą.
Zawiesiłem
sobie klucz na szyi, uznając ją za najbezpieczniejsze dla niego miejsce. Chciałem
mieć ten przedmiot przy sobie i czuć jego zimno na skórze. Chciałem, by
przypominał mi o swojej obecności i o tym, że wciąż mieliśmy szansę na ratunek.
– Zoe,
dzieciaki, idziemy. – Stanąłem w progu salonu, gdzie moja żona właśnie
zakładała dzieciom niewielkie plecaki.
– Na pewno nie
ma już odwrotu? – spytała kobieta, patrząc na mnie tym swoim przerażonym spojrzeniem,
które zawsze przyprawiało mnie o ciarki i sprawiało, że głos utykał mi w
gardle.
Pokiwałem
powoli głową w odpowiedzi, przygryzając dolną wargę i ruszając w stronę wyjścia.
Miałem wyrzuty sumienia. Nigdy nie powinniśmy rozwijać projektu sztucznej inteligencji.
Dlaczego nie zostaliśmy przy zdalnie sterowanych robotach ułatwiających ludziom
życie? Dlaczego nasza ciekawość popchnęła nas do stworzenia tych krwiożerczych
maszyn…? I jakim cudem nie zarejestrowaliśmy momentu, w którym zaczęły się nam
one wymykać spod kontroli? Na ulicach ginęli niewinni ludzie. Ich krzyki
nieustannie dochodziły mych uszu. Byłem współwinny tak wielu morderstwom, że
wolałem sobie nawet nie wyobrażać, jak przedstawiają się statystyki.
Wybiegliśmy z
domu, nie odwracając się za siebie. Zaczęliśmy szybko schodzić po schodach w
nadziei, iż jeszcze nie było za późno. Moje serce biło z prędkością karabinu
maszynowego, jednak zdawało się, że zatrzymało się gwałtownie, gdy tylko
zobaczyłem jednego z uzbrojonych dronów wchodzącego do mieszkania sąsiadki.
Stanęliśmy na półpiętrze, licząc na to, że maszyna nie zdążyła nas zauważyć.
Zoe otworzyła szeroko usta, zasłaniając je dłonią i wciągając gwałtownie
powietrze.
– Musimy jej
pomóc, Felix… – jęknęła żałośnie, jednak ja pokręciłem zdecydowanie głową.
– Nie ma na to
czasu.
Złapałem Pię za
rękę i pociągnąłem ją za sobą, wiedząc, że moja żona kurczowo ściska dłoń
Johanna. Minęliśmy drzwi pani Neumann. Zacisnąłem na chwilę powieki, gdy
usłyszałem zza nich kilka strzałów. Była już martwa. Jednak chyba jeszcze
gorszy od tego był szloch obu pociech dzielnie idących przed siebie i
starających się nie puszczać ani mnie, ani matki. Bałem się, że utracę zarówno
córkę, jak i syna. Musiałem ich ochronić za wszelką cenę, nawet jeśli było nią
kilka żyć. Zresztą, i tak nie mogliśmy nikogo ocalić.
Wybiegliśmy na
zewnątrz, po drodze mijając zwłoki chłopaka mieszkającego na parterze.
Widocznie próbował uciec, bezskutecznie. Wyrzuciłem widok jego roztrzaskanej
czaszki z umysłu tak szybko, jak tylko potrafiłem. Wszystko wydawało się tak
nierealne… Na ulicach było mnóstwo kałuż krwi, martwi ludzie leżeli przy
wejściach do bloków. Roboty przechodziły z jednego budynku do drugiego.
Mieliśmy wojnę. Wojnę z czymś, co własnoręcznie stworzyliśmy. Przełknąłem
ślinę, zdawszy sobie sprawę z tego, że nasze szanse na wydostanie się z miasta
były równe niemalże zeru.
– Felix –
piskliwy głos Zoe rozległ się tuż obok mnie, wyrywając mnie z dziwnego marazmu.
– Felix, co ter… – Dźwięk strzału przerwał jej, nie dając dokończyć pytania.
Niczym w zwolnionym
tempie ciało kobiety bezwładnie opadło na zimny bruk. Nie docierało do mnie, co
się dzieje. Ciepłe krople krwi ochlapały mi twarz, a krzyk Johanna i Pii
rozległ się tuż obok mnie. Dron, który właśnie wyszedł z naszego wieżowca,
wycelował lufę karabinu wbudowanego w jego rękę prosto między oczy wyjącego nad
martwą matką chłopca o włosach koloru zboża. Nie zdążyłem krzyknąć, a kolejny
nabój przeszył powietrze i mój syn opadł tuż obok Zoe. Zadrżałem, sparaliżowany
strachem.
– Tato! –
zawołała wciąż stojąca obok mnie dziewczynka.
Miała dopiero
czternaście lat, a, mimo łez spływających gęsto po jej policzkach, zachowała
się znacznie dojrzalej ode mnie. Pociągnęła mnie za rękaw, rzucając się do
ucieczki. Wiedziałem, że nie mamy szans. Wiedziałem, że było ich za dużo, a
każdy z nich miał wbudowany jakiś rodzaj broni. Sztuczna inteligencja miała służyć nam jako siła wojskowa. Zamiast tego wybijała
obywateli na całym świecie. Praktycznie wszystkie kraje wykupiły od nas i
Amerykanów ten patent. I wszystkie z nich były teraz w stanie wojny z
blaszakami.
Biegłem w
amoku, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, gdzie zmierzam. Nic nie słyszałem,
a obraz był tak zamazany, że nie wiedziałem, czy wciąż jestem niedaleko domu,
czy już kilka przecznic dalej. Ocknąłem się, dopiero gdy przewróciłem się jak
długi na chodnik. Rozejrzałem się, dysząc ciężko i nagle zdałem sobie sprawę, o
co się potknąłem. Była to Pia leżąca niecałe dwa metry ode mnie. Jej klatka
piersiowa unosiła się i opadała w zabójczym tempie, a koszulka powoli nasiąkała
czerwienią. Przeczołgałem się do niej, czując, jak w oczach zbierają mi się
łzy.
– Tato, uciekaj
– pisnęła cichutko, krztusząc się własną krwią i próbując podnieść się z ziemi.
Jej usiłowania
zostały udaremnione przez niewielkiego robota, który przebił jej gardło
metalową rurą podniesioną z ziemi. Przyłożył mi pistolet do czoła, błyskając mi
w oczy czerwonymi diodami umieszczonymi w jego tytanowych oczodołach.
Zacisnąłem powieki.
Wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila i publikuję swoje pierwsze opowiadanie. Bardzo dziękuję Hekate za zbetowanie. Mam nadzieję, że prolog się spodobał i będziecie przychodzić tutaj po więcej. Zapraszam do komentowania, to dla mnie kompletnie nowa rzecz i chcę wiedzieć, co myślicie :)
Ojej, czcionka troszkę za drobna chyba. ;c
OdpowiedzUsuńI perspektywa mężczyzny, oł yeah, już mi się podoba! :D
Omg, co się właśnie stało?! Tyle emocji!!!
Bardzo podoba mi się prolog, choć trochę szkoda, że wszyscy umarli i nie zobaczymy ich w rozdziale pierwszym. Jestem cholernie ciekawa bohaterów z pierwszego rozdziału i jak to będzie wyglądało. Nie mogę się doczekać! Ciężko mi powiedzieć coś więcej, bo to tylko malusi wstęp, prawdziwa historia zacznie się potem. Czekam na jedynkę! <3
Pozdrawiam,
W.
[przeklete-dusze]
Twój blog zostanie dodany do Katalogu Euforia jutro (9.05) o godzinie 12:00. Pozdrawiam, Repesco.
OdpowiedzUsuńHuh, już wyczuwam opowiadanie z klimatem <3 Zakochałam się w opisie i możesz mnie już zaliczyć, jako stałego czytelnika bo pomysł masz naprawdę fajny i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak to poprowadzisz. Tak więc, czekam niecierpliwie na rozdział I i życzę dużo weny!
OdpowiedzUsuń[ http://broken-pieces.blogspot.com/ ]